Historia naszego pierwszego szamponu w kostce jest jedną z tych kompletnie pozbawionych wigoru.
Zaczęli Państwo o ten produkt pytać dobre dwa lata temu, wskazując rynkowych pionierów i intensywnie namawiając nas na autorską wersję nowoczesnego, lesswaste’owego cuda.
Wzięłyśmy się za recepturę raczej sprawnie, bo umówmy się – jeśli chcesz być sprytną, responsywną marką, to kiedy klient dzwoni, to odbierasz telefon.
Prace szły opornie, bo kiedy podrapałyśmy temat nieco bardziej, okazało się, że opinie internetowe tworów szamponowych są bardzo różne, że jedne z tych kostek rozpadają się, inne rozpuszczają, są niewydajne lub marnie się pienią.
Wypuszczenie na rynek produktu, który posiada szereg mankamentów, wydawało nam się (i do dziś wydaje) zupełnie bez sensu.
Dwa lata zajęło nam więc budowanie bazy składników (i uzupełnianie jej o coraz to nowsze propozycje producentów surowców) i testowanie ich w milionach opcji na sobie, rodzinie i pracownikach, a wstępne receptury powstawały przy pomocy zaprzyjaźnionych technologów z zewnątrz i opierały się na naszych własnych wycieczkach na kursy i seminaria branżowe.
Trwało to i trwało i myślałyśmy już, że nigdy nam się tak kostka nie uda, aż zrozpaczona Ania zadzwoniła do zaprzyjaźnionej Miodowej Mydlarni, prosząc właścicieli o pomoc, ponieważ ich szampon hulał już na rynku i podobał nam się bardzo.
Już pewnie domyślają się Państwo, co było dalej.
Ula i Marek pomogli nam totalnie, udostępniając drafty własnych przepisów i konsekwentnie odmawiając jakichkolwiek rozliczeń za przysługę. Po raz kolejny przekonałyśmy się, że mali polscy producenci żyją nie tylko cyferkami, że jest wśród nas przyjaźń, która sprawia, że nawet najtrudniejsze chwile można przetrwać razem.
Znów przyszedł czas testów, prób i badań, dopasowywania i drobnych poprawek, które zakończyły się kostką według nas kompromisową. Kompromisową?! Tak, uważamy szampon w kostce za produkt kompromisowy.
Doceniamy go bardzo w podróży, okazał się niezastąpiony wszędzie tam, gdzie kluczowy jest lekki bagaż pozbawiony płynów, których nie można wnieść na pokład samolotu, a także na letnich koloniach mydlarzy juniorów, kiedy mała kosteczka służy za mydło i szampon w jednym i nie ryzykujemy jej rozlaniem w plecaku (dość już butelek zawiązanych w woreczki na supeł, którego protoplasta nie może potem odwiązać ;)).
Z pewnością może to produkt less waste, ale zależy to od naszego indywidualnego zapotrzebowania na pianę.
Surfaktanty pochodzenia naturalnego nie pienią się tak dobrze, jak gromada SLSów, więc trzeba intensywniej nakładać produkt na włosy, aby uzyskać dużą pianę, co powoduje, że wydajność leży w naszych rękach.
Podstawowym problemem (na ten moment nierozwiązywalnym) jest natomiast paradoks działania tego typu kostek.
Otóż, aby szampon łatwo się nakładał, szybko spieniał i tworzył tej piany dużo, mix surfaktantów (czyli substancji myjących) musi szybko połączyć się z wodą. W zwykłych szamponach takie środki są już rozpuszczone w wodzie w dobrze policzonych proporcjach, w których surfaktanty stanowią kilkanaście (a nie jak w przypadku kostki – kilkadziesiąt) procent składu.
Kostkę należy więc odpowiednio namoczyć, aby substancje myjące odrobinę się rozpuściły i pozwoliły łatwo zaaplikować wprost z kostki na włosy.
„Rozpuść się kostko” mówimy i wcieramy szampon we włosy.
Kiedy jednak tę samą formułę pozostawimy pod prysznicem lub na mydelniczce, po zakończonej kąpieli chcemy, aby natychmiast przestała się rozpuszczać (bo i po co ma się ciapać bez celu, sprawiając, że część produktu zostanie na talerzyku, a kolejna jej aplikacja będzie nadmiarowa?).
Powinna się więc rozpuszczać szybko czy wolno? Nie da się jej zaprogramować, by zmieniała tryb w zależności od aktualnej potrzeby.
Wybieramy więc kompromis pomiędzy wydajnością a łatwym spienianiem.
Kompromis między skutecznością a ryzykiem podrażnień, kiedy zaczniemy mocno pocierać bryłką o skórę głowy (czego nie polecamy Państwu robić), bo tak szybciej się spienia.
Kompromis pomiędzy naturą a wynalazkami laboratoriów, bo aby szampon ładnie domykał łuskę, zostawiając włos gładki i miękki, potrzebny jest dodatek kationowej odżywki, a te najlepsze nie są w pełni naturalne.
Zrobiłyśmy wszystko, co w naszej mocy, aby Mleko-Miód-Owies był szamponem rzetelnym, dopracowanym i przemyślanym. Trudno będzie mu jednak dorównać szamponom płynnym, gotowym do użycia prosto z butelki. Na pewno ma szansę rozkochać Państwa w swojej podróżniczej naturze. Trzymamy za niego kciuki!
źródło i fot: inf. prasowa